UP

Uczty Pokoju

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2015-11-22 11:25:51

Wiwern
Główny Mistrz Gry
Dołączył: 2015-10-19
Liczba postów: 15
Windows 7Firefox 41.0

UP [KONTYNUACJA PRZYGODY]

https://drive.google.com/file/d/0BxlVDk … view?pli=1

Tutaj wrzucać posty.

ZAKON ŚW. ULRICHA

[mod a=http://i51.tinypic.com/34jelnl.jpg c=white n=Wiwern]Shiro[/mod]

Lorenz łyknął wina na podsumowanie rozmowy. Najwyraźniej płynny nektar nie robił na nim większego wrażenia. Czerwienił się jak oszalały, ale nie widać było po nim efektów zażycia trunku. Spoglądał uważnie na Shiro i drapał się po ogromnym podbródku. Rozmowa już wzbudziła w nim spory entuzjazm.
- To mogłoby się udać. Zakony i inkwizycja nie będą mogły odmówić, a jako przyjaciel Jego Ekscelencji będziesz miał z pewnością spore szanse na powołanie Armii Kościelnej. Wyśle się większość nadgorliwych sił prosto w oddaleńskie sidła, gdzie przynajmniej zawalczą z prawdziwym wrogiem. W tym czasie przerzucimy sporo dymowców do Wieżydła i wspomożemy ich pozycję w świętości. Pomogę ci to wszystko załatwić. Razem z tobą odwiedzę Jego Świętobliwość i wstawię się za tym pomysłem. - obiecał z całkowitym przekonaniem. - Jeszcze dziś odbierzesz dymowców. Wierzę, że uda ci się nad nimi zapanować. Tych kilku prawdziwych zakonników od zmyłki będzie ci służyć i nabierać doświadczenia misyjnego w twoim mieście. Z pokorą będą czuwać nad szczątkami świętego Burkharda.

Wznieśli toast, popili chwilę, a potem wrócili do pozostałych. Nikt nie podejrzewał, że nieobecni rozmawiali o wyjątkowo ważnej dla prowincji kwestii. Nawet podejrzliwa szlachta zakrynicka brała prywatną rozmową za zwykłe marnowanie czasu. Część ponagliła Shiro, a część dosyć niespodziewanie wzięła go na stronę i podziękowała za możliwość poznania wyznania Sallowego z innej strony. Problemem było, że niektórzy mówili całkowicie szczerze, a niektórzy z paskudną ironią, ale oczywistym było, że wszystkim się w tym podzielonym gronie nie będzie dało dogodzić. Kilku na szczęście zdawało sobie sprawę z jakimi siłami zmagał się Shiro przy obronie miasta, więc kiedy zakonnicy zasalutowali przed bohaterskim lisoelfem, wtedy ci również dołączyli się do podziękowań, aby dodać mu otuchy.

Potem było już tylko przyjemniej. Kilku przydzielonych pod opiekę zakonników z miejsca wydało się być pobożnymi i sympatycznymi ludźmi. Z pewnością znaleźliby dla siebie miejsce w dzielnicy rycerskiej. Potem Kyogetsu ruszył do piwnic, gdzie zastał grupkę zdezorientowanych dymowców. Padli na kolano na jego widok i walili sporadycznie głowami o kafle, by uniżyć się przed świętym. Było wśród nich tylko kilku nieumarłych i to nawet niezbyt szpetnych. Wydawali się być tymi najbardziej pokornymi, więc raczej nie powinno być z nimi problemu. Już od dawna gotowe były dla nich... zakonne mycki. Pozostało już tylko przemówić im do rozumu i zmusić do przybrania nowej tożsamości, a przynajmniej na czas dotarcia do Smoczego Wieżydła. Na ten moment dymowcy wydawali się być gotowi wydrzeć na cały głos „ŚWIĘTY” i wygłosić wszystkie możliwe modlitwy. Tak jakby jakiś złośliwy byt robił wszystko, aby krzykami wywołali zakrynicką szlachtę i potwierdzili przed nią kim naprawdę są sekciarze.

MEDYCZNE ABIODY

[mod a=http://i51.tinypic.com/34jelnl.jpg c=white n=Wiwern]Ao Onna[/mod]

Elf zrozumiał jej argumentację. Uśmiechnął się delikatnie i próbował byłą wykładowczynię pocieszyć, ale brakowało mu pomysłu jak to uczynić. Miał wiele dobrych chęci, ale charyzmy ewidentnie mu brakowało. Przynajmniej miała pewność, że w pierwszej kryzysowej sytuacji długouchy może sobie nie poradzić. Nie było to żadnym zaskoczeniem po tym co ujrzała przy pomocy swojego daru. Pożegnała się z nowym Dyrektorem, ten odprowadził ją jeszcze kawałek, przekazał Karlowi i wrócił do swoich obowiązków. Narzeczony dopytywał o co pytał elf i czy nie nalegał zbyt mocno, ale w porę powstrzymał zbędne pytania, bo chyba zrozumiał jak szybko zrezygnowano z pomocy tak dobrej wykładowczyni. Potem już się nie odzywał. Opuścili Uczelnię, potem pogrążone żałobą miasto i ruszyli w dalszą podróż. Chcieli otoczyć górę, pod którą w dolinie znajdowało się najważniejsze miasto w regionie. Woźnica był zadowolony, że miał okazję złożyć ostatni hołd, więc sprawnie wyprowadził podróżników ze stolicy techniki i magii. Teraz znów zdawała się być ona z odległości niczym ciemny całun, nieokreślona czarna masa pod górą.

Bardzo szybko znaleźli się w Medycznych Abiodach, choć znów najważniejszy z powozów uległ uszkodzeniom na ostatniej prostej. Najwyraźniej klątwa lokomocyjna po tej stronie góry wciąż działała. Karl pomógł kobiecie wyjść z przechylonego pojazdu, a potem prowadził ją delikatnie, aby nie zraniła się o walące się wokół pozostałości po istniejącym tu kiedyś mieście. Potem ruszyli w górę po krętych i niezbyt przyjemnych traktach, by w końcu znaleźć się w pochylonym mieście. Niedźwiadek słabo reagował na takie przechylenie gruntu i zzieleniał niemal natychmiastowo, co ładnie kontrastowało z jego niemal niebieską wybranką. Znów znalazła się w krainie korporacji i wyzysku, gdzie wartość człowieczeństwa mierzyło się normami zakładowymi. Nie zdziwiło ją jednak, że i to miasto zmieniło się podczas jej dwuletniej przerwy od „życia”. Abiody w przeciwieństwie do Doliny odżyły. Wszystko wydawało się być jaśniejsze, a po ulicy krzątało się więcej powozów z towarami niż kiedykolwiek. Ludność była tak samo niezadowolona ze swojego marnego żywota jak wcześniej (może nawet bardziej), ale przedsiębiorcy byli niemal w skowronkach. Najwyraźniej szybko zapomniano o poprzednim rodzie panującym i teraz pozwalano na rządy Steamheart, które miały przynieść jeszcze lepsze przepisy dla korporacji. Wtedy już pracownicy skończyliby wyjątkowo marnie, ale ich marny los zdawał się być nieuniknionym.

Dotarli do znajomego M-Corp. Pilnie je strzeżono i między ochroną, a najemnikami i oddaleńcami pojawiło się niezdrowe napięcie. Na szczęście Karl zachował zdrowy rozsądek. „Jestem od Szlachcica, Krögera” oznajmił, wskazał na złoto, a wtedy wpuszczono go bez większych problemów. Najwyraźniej znano tutaj Wilhelma, choć niekoniecznie szanowano za jego ekscentryczne i niestosownie dobre traktowanie pracowników. Dopóki jednak mieli złoto, to byli klientami specjalnymi. Minęli produkcyjne hale - gdzie przygotowano przez wymyślone reakcje kolejne leki - by znaleźć się na najwyższym poziomie. Winda zaprowadziła ich do najbardziej sterylnych pomieszczeń, gdzie wszystko wydawało się być drogie i ekskluzywne. Musiała przyznać, że korporacja dobrze się miała. Nawet poziom usług zdawał się wzrosnąć, choć minęła tego samego dyrektora, które spotkała trzy lata temu i ten nie wiele się zmienił. Został tym samym przedmiotowym i chciwym osobnikiem. Karl zaczepił go bez większego skrępowania. Patisonowi zrobiło się głupio, bo poznał Diridondę. Wcześniej otwarcie mówił, że nie ma sposobu na wyleczenie Dietschiego i za kosmiczną cenę  oferował tylko przedłużenie jego życia. Teraz jednak zapewnił, że rozwinęli się na tyle, aby wyleczyć każdego z tej groźnej choroby.

Odesłano Baśniewską do gabinetu najlepszego z lekarzy. Półkrasnolud wyglądał na dosyć ekscentrycznego, bo spod białego fartucha widać było jego ogromne ręce pokryte tatuażami. Miał w sobie coś nietypowego, ale jednocześnie dziwnie znajomego. Słyszała już kiedyś, że w korporacji grube rybki na szczycie drabiny były dosyć barwne. Czasem karykaturalnie i na pokaz, bo wtedy własna tożsamość była wizerunkiem do sprzedania i brylowania wśród innych, ale przynajmniej ten brodacz zdawał się być autentycznym w tym co robił. Nie zdobił ciała na pokaz tylko dlatego, że sam był brodatym skurwysynem. Klął jak szewc, palił w pomieszczeniu jak smok i jednocześnie był zadziwiająco inteligenty. Z miejsca wiedział z jaką choroba ma do czynienia. Założył rękawiczkę i podał Karlowi lek na poprawę samopoczucia, bo ten wciąż był zielonkawy. Potem jednak dyskretnie go wyprosił i zasugerował dołączenie do najemników czekających na korytarzu. Uruchomił wielką jak ściana machinę skanującą, skalibrował urządzenie i zapalił kolejną porcję tytoniu, przy czym zakasłał nerwowo. Nawet Ao nie miała takich ataków.
- Proszę się rozebrać. Całkowicie. - zalecił.

Offline

#2 2015-11-24 00:13:59

Viking
Użytkownik
Dołączył: 2015-11-22
Liczba postów: 1
WindowsFirefox 42.0

Odp: UP [KONTYNUACJA PRZYGODY]

Obserwował Hirohito przy pracy. W entuzjastycznym stosunku brata do przygotowywania imprezy, wypisywania zaproszeń i zamawiana wszystkiego co trzeba „U Chrumków” było coś inspirującego. Gdy starszy Morimoto zapewnił go, że będzie najważniejszym gościem Hisoce aż łzy stanęły w oczach. – Ależ tam… przecież nie trzeba… może lepiej pan Sora… bąkał przez chwilę, by w końcu zasypać kochanego brata serdecznymi podziękowaniami.

W międzyczasie coraz intensywniej trenował rysowanie run. O dziwo szło mu coraz gorzej, prawdopodobnie dlatego, że przez stres związany z zaprzestaniem ipsacji nie potrafił się skupić. Było mu przykro z tego powodu i odczuwał nasilającą się frustrację, co jak łatwo można było się domyśleć wcale nie pomagało. Gdy kamyk przeznaczony dla córki południowca rozsypał mu się w rękach uczuł ogromną pustkę w sercu. Naszły go myśli, że tak naprawdę nigdy nie rozwiąże tej sprawy a to, co zrobił dla rodziny zabitego południowca to wciąż o wiele zbyt mało. Teraz naprawdę się wściekł.

Nie zamierzał jednak poddawać się złości. Rozpoczął od serii głębokich wdechów i wydechów w pozycji kwiatu lotosu. Nie liczył, że w tym stanie uda mu się przejść do medytacji, chciał po prostu odrobinę się wyciszyć i chwilę pomodlić. Tym rzem zwrócił się do Nurairihyona przepraszając za czasowe zaniechanie odpowiednich praktyk i prosząc bóstwo by łaskawie pozwoliło mu przetrwać trudny okres, aby w przyszłości stać się jeszcze gorliwszym wyznawcą.

Gdy kończył się modlić do chatki weszły dwie kurtyzany. Tego było już za wiele jak na zszargane nerwy Morimoto. Z trudem zmusił się by wysłuchać rozmowy Hirohito z dziwkami, a gdy padło pytanie o bogactwo nie wytrzymał i wtrącił impertynencko: - Och, my już jesteśmy bogaci! Stać nas było, aby oddać worek złotych monet z Drugiego Kontynentu ubogim i pokrzywdzonym przez los południowcom. Powiem więcej, osiągnęliśmy poziom, w którym zasadniczo nie potrzebujemy żadnych pieniędzy. Bogactwo to stan duszy, a nie kiesy! W trakcie wypowiadania pełnych ironii słów czuł jak spływa z niego napięcie. Czuł się odrobinę lepiej.

Nie poprzestał na tym. Przeprosił brata i wyszedł z chatki. Przebiegł kilka rundek wokół ogrodów w celu wyciszenia, a w kilku ustronnych miejscach poćwiczył ciosy i chwyty, których nauczył go Tuco, aby rozładować energię. Odtworzył również (dość amatorsko co prawda) kilka prostych technik z tradycyjnych yokajskich sztuk walki. Miał do siebie żal o to, że w ogóle nie uczył się ich w Fudai. Miał nadzieję, że kiedyś będzie mu dane nadrobić braki w tej dziedzinie.

Gdy jego złe emocje nieco się wyciszyły postanowił ruszyć w miasto. Miał kilka celów na dziś: po pierwsze chciał odwiedzić Shimatsu. Zamierzał poczekać, aż Lord upora się ze swymi codziennymi obowiązkami i poprosić go o sprowadzenie starych znajomych na imprezę, a także zapytać go o jego sposoby radzenia sobie z gniewem. Leśny duch wnioskował, że tak choleryczna osoba na pewno wypracowała jakiś system pozwalający kontrolować swe zachowania, chociaż, rzecz oczywista, nie zawsze z niego korzystała. Poza tym chciał pomówić o poważnych sprawach takich jak interes zielno-chałwowy oraz kwestia wtyk Shiraia i zagrożenia dla Rolników w mieście. Ta ostatnia kwestia od kilku dni zaprzątała głowę Hisoki; milczenie ze strony starego wroga niepokoiło go bardziej niż jakakolwiek jego aktywność. Przecież starszy Kyogetsu musiał już dawno dowiedzieć się o oblężeniu Wieżtdła i śmierci poprzedniej Wtyki. Dlaczego więc nie reagował? No cóż, niezależnie od przyczyn tego dziwnego stanu roztropnym było zawczasu przygotować się do stawienia czoła przyszłym zagrożeniom.

Kolejną sprawą było odwiedzenie producenta chałwy w celu wybadania, czy jest już gotowy na współpracę z miastem. Hisokę zaczynała niecierpliwić ta kwestia; chciał ugadać ten interes przed powrotem Lorda. Obmył się z potu w oczku wodnym i ruszył w drogę.

Ostatnio edytowany przez Viking (2015-11-24 00:14:24)


Yokai pany!

Offline

#3 2015-11-24 20:43:11

Garett
Główny Mistrz Gry
Dołączył: 2015-10-19
Liczba postów: 10
Windows 7Chrome 46.0.2490.86

Odp: UP [KONTYNUACJA PRZYGODY]

Po zakończeniu wszystkich rozmów o Brygadzie oraz Nevelimie, Sora i Danut wznieśli toast. I to bynajmniej nie jeden. Wino było o dziwo całkiem mocno, więc jakoś zdołali przejść do radosnego stanu upojenie. Jednocześnie jednak nie dawało takiego kopa, toteż trzymali swoje emocje na wodzy. Mimo wszystko szlachta nie była zachwycona ich wyczynami. Zachowywali się według nich "niegodnie". Ach, jakże Sora nie cierpiał tego narzucania innym żałoby! Kiedy umrze jakiś wieśniak, to nikt poza jego rodzina oraz najbliższymi znajomymi się nie przejmie, ale jak umrze władca, to chociażby był najgorszym tyranem, jeśli jakiś plebejusz nie będzie o nim mówił dobrze, to dostanie w mordę. Po raz kolejny Kurogami uznał, że kultura mrocznych elfów jest pod jakimś względem lepsza od ludzkiej. Był dumny z tego, że wywodzi się z tej rasy. Był dumny z tego, że został ich bohaterem, przywódcą i przewodnikiem, dzięki któremu zdołali przetrwać. Pewnie niedługo zacząłby po pijaku rzucać patriotycznymi hasłami, ale wpadli na Nevelima i ogarnęli się na tyle, by dokończyć świętowanie w nieco mniej zatłoczonym miejscu.

...

Rano Sora był nie do życia. Nie dość, że położył się spać stosunkowy późno, to miał strasznie dziwny sen, w którym rozmawiał z jakimiś dziwnymi istotami na pozornie zwyczajnym cmentarzu, lecz kiedy któryś z nich powiedział jakiś wulgaryzm, to dostawał błyskawicą prosto z niego. W końcu wpadł jakiś anioł, który powiedział coś o pójściu do Stolicy, lecz miejscowy Hobbit uznał, że powiedział stolec i wywiązała się kłótnia, która zbudziła smoka mieszkającego w pobliskiej jaskini. Gad nie był zadowolony i zniszczył cmentarz oraz jego bywalców, a Kurogami po śmierci został zmuszony przez Nocną Wiwernę do spisania całej historii Sallasi. Taaak, ewidentnie coś było nie tak z tym wczorajszym winem...

Aldart posadził Nevelima i Diucka jako równych, więc to na nich skupiała się cała uwaga szlachty. Król postanowił dać jakiś prezent Ouhirbynowi z racji, że niedługo ten miał doczekać się potomka. Pierwsza próba wyszła średnio. Aldart ewidentnie należał do tych ludzi, co są śmieszni inaczej, więc jedynie wzbudził zażenowanie czekoladkami w złotych muszelkach. Na swoje szczęście później się już nieco zreflektował.
Kurogami skorzystał z okazji, że wszyscy zajmowali się teraz Nevelimem i podszedł do Diucka. Spytał się go czy ma jakieś sugestie co do miejsca w którym Sora mógłby zostawić Dożę i Zosię żeby mogły potem zostać "cudownie odnalezione" przez Szczura. Przy okazji poprosił o jakieś poświadczenie dzięki któremu mógłby wyciągnąć mroczną elfkę z burdelu w Prowincji Magii i Techniki (oczywiście jeśli tamta będzie chciała porzucić tamto życie). Kiedy już to załatwi, Roninowi pozostanie się tylko ze wszystkimi pożegnać.

Offline

#4 2015-11-26 14:56:52

Belegor
Użytkownik
Dołączył: 2015-11-22
Liczba postów: 1
Windows VistaChrome 46.0.2490.86

Odp: UP [KONTYNUACJA PRZYGODY]

Shiro był zadowolony z rozmowy z Lorenzem. Zgodził się na plan, który mógł uratować dymowców, osłabić Inkwizycję i wzmocnić zakon św. Ulricha. Jedynie dodał:
- Tylko jeszcze załatwić kruki, a Ignazio nie wypatrzy naszej skromnej intrygi. Cieszę się, że będziemy mogli razem podróżować, chociaż przez chwilę. Wypijmy za to!
Wypili toast i udali się do reszty. Widać zakonnicy i szlachta przypodobali się sobie i znikły dawne konflikty. Część nadal była nieprzychylna Shiro, nawet gdy mu dziękowali za zabranie ich do sanktuarium. Wiedział jednak, że wszystkich nie zadowoli, ale konflikt i groźba podziału wydawała się zażegnana. Dowodem było wspólne zasalutowanie zakonników jak i szlachty. Shiro po tym udał się po dymowców. Po drodze spotkał zakonników, którzy mieli im towarzyszyć. Byli oni prawdziwi w swej wierze i pokorze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może nawet nawrócą pyłowców. Gdy sobie o nich przypomniał, zaczął się martwić, czy Shimatsu i Rada Miasta dadzą sobie radę, gdy Pyłowcy dowiedzą co się stało z ich bóstwem. Nie miał jednak czasu na rozmyślania. Wszedł do piwnic, gdzie czekali dymowcy. Ci zaczęli bić głowami o kafle. Shiro obawiał się, że zaraz zaczną modlitwy i rzucać formułkami. Podniósł rękę na znak by zamilkli i odezwał się:
- Spokojnie. Drodzy czciciele, przybywam by wam pomóc. Sytuacja w tej prowincji nie jest dla was korzystna. Dlatego chcę was zabrać do swego domu. Do miejsca bezpiecznego, do azylu gdzie wasza wiara będzie bez problemu się krzewić i nikt was nie będzie prześladować. Będziecie musieli w pełni mi zaufać i przez całą prowincję świętości chodzić w przebraniach zakonników i udawać mnichów. Nieumarli bracia założą na siebie mycki i rękawice. Wierzcie mi, przez drogę nie będzie mi potrzeba waszych modłów i rytuałów. Wystarczy, że będziecie mi wierzyć i ufać. Wypełniać me słowa dokładnie. Tak rzecze Shiro Kyogetsu, ten który dwukrotnie zabił Demonicznego Wilka. Moje słowo jest niepodważalne. Chodźcie za mną, a nigdy już nie zaznacie prześladowania. Przejdziecie przez moją próbę wiary, czy wolicie tu zostać i żyć w strachu przed prześladowaniem?

Shiro pstryknął palcami, zakonnicy mieli już przygotowane dla dymowców stroje. Shiro czekał na ich reakcję.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka